Sienkiewiczowie w USA

Normalnie nie piszę o swoich wakacjach, ale te były szczególne. Po raz pierwszy pojechaliśmy bowiem do USA i była to podróż naprawdę ciekawa. Na tyle ciekawa, że warto o niej napisać kilka zdań.

Sam pobyt na kontynencie amerykańskim nie jest oczywiście w naszej rodzinie szczególnym osiągnięciem. Wszak w Kanadzie mieszka Bożena Klimczak-Kaszta, wnuczka Marii Bortnowskiej z domu Sienkiewicz (siostry mojego dziadka) zaś w Argentynie mieszkał Tadeo Bortnowski i nadal mieszkają tam jego potomkowie. Co więcej, niedawno mieliśmy potwierdzenie pokrewieństwa z rodziną w USA, o czym już pisałem.

Descendants of Franciszek Sienkiewicz in the USA!

Nie mniej jednak było to na tyle egzotyczne, że wspomnę o trzech miejscach, które wywarły na mnie największe wrażenie. A dzięki temu, że urlop trwał aż 3 długie tygodnie, jest z czego wybierać.

Numer 1 – Death Valley, czyli Dolina Śmierci

Dolina ta to miejsce iście piekielne. Po pierwsze to pustynia, a właściwie część pustyni Mojave. Po drugie to największa w Ameryce Północnej depresja – 86 metrów poniżej poziomu morza. Po trzecie temperatury sięgające 50 stopni! U nas na szczęście nie było tak gorąco („tylko” 48 stopni), ale i tak upał dał się we znaki. Wilgotność jest niemal zerowa, dlatego czuliśmy bardzo szybkie wysychanie i do dosłownie. Wprost czułem, jak szkła kontaktowe przyklejają mi się do oka. Jednym słowem – to najbardziej suche i najcieplejsze miejsce na Ziemi. W dniu 10 lipca 1913 roku temperatura osiągnęła tam 56,7 °C co jest światowym rekordem temperatury powietrza.

O tym, by nie wchodzić tam po 10tej ostrzega specjalna tablica – jest nawet po polsku (ale z sympatycznym błędem). No cóż, widać że Polacy często tam zaglądają. W dniu naszej obecności zmarła jedna osoba (ale nie wiem, jakiej narodowości).

Jest to dolina, zatem są i rzeki, ale okresowe (Salt Creek, Furnace Creek). Znajduje się tam niewielkie słone jezioro o nazwie Badwater. Naprawdę słone, sprawdzałem organoleptycznie.

Numer 2 – San Francisco

W mieście tym byliśmy dwa razy – na początku i na końcu wycieczki. Lepiej zapamiętam jednak ten drugi raz – trzy dni to wystarczająco dużo czasu na niespieszny spacer i podglądanie życia Amerykanów.

San Francisco to – jak każde duże miasto – miejsce pełne sprzeczności. Bogactwa i biedy, piękna i kiczu. Ale to także otwarci ludzie i super miejsca na wycieczki. Szczególnie podobało mi się wybrzeże – Fisherman’s Wharf i spacer po pirsie 39 oraz foki kalifornijskie (zwane lwami morskimi), ulubione zwierzęta Julki.

Ciekawa była także wycieczka po ulicach SF, zwłaszcza słynną Lombard Street oraz przejazd cable car, czyli tramwajem ciągniętym przez liny. Piękne widoki na Golden Gae Bridge. Moment zaś narodowej dumy poczułem w SF MOMA czyli Muzeum Sztuki Nowoczesnej, w którego kolekcji znajduje się rzeźba Magdaleny Abakanowicz.

Numer 3 – amerykańskie drogi

Celowo nie chce pisać o konkretnym miejscu, tylko o zjawisku jakim są amerykańskie drogi. Proste, dobrze utrzymane i oznaczone. Takie które prowokują do szybkiej jazdy, ale nikt nie daje się skusić (policja pojawia się nagle i nie widomo skąd). Stanowe autostrady i drogi niemal historyczne, amerykańskie ikony jak słynna Route 66, uwieczniona w licznych powieściach i piosenkach. Ale też kręte jak w Alpach drogi górskie, szutrowe, nadające się do jazdy samochodem z napędem na 4 koła, jak nasz Nissan Pathfinder. Prowadzące przez Los Angeles pięciopasmowe autostrady i szosy przez parki narodowe.

Jeżdżenie po tych drogach to była przyjemność. Można spokojnie zwiedzać, czasami były tak puste, że przez godzinę nie mijaliśmy żadnego samochodu. A do tego widoki znane z filmów (np. Forrest Gump czy westerny) i pomysłowość amerykanów wystawiających różne pamiątki na poboczach. I przyznam, że raz drastycznie złamałem zasady ruchu drogowego – na pustyni Mojave bardzo się rozpędziłem. Ale było tak pusto, że aż szkoda marnować 🙂

A na koniec filmik z popisami lwów morskich z Pier39 w San Francisco, koniecznie włączcie dźwięk!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powrót na górę