Dzisiaj najbardziej „godny” dokument. Zaświadczenie o nadaniu Wiktorowi Cezaremu Sienkiewiczowi szlachectwa. Poważna sprawa.
Treść dokumentu jest następująca:
Zaświadczenie
Dekretem Jego Imperatorskiej Mości dane zostało niniejsze zaświadczenie z Departamentu Heraldyki Rządzącego Senatu Wiktorowi – Cezaremu (dwojga imion) synowi Bonifacego – Jakowa Sienkiewiczowi (urodzonemu 13 (?) kwietnia 1857 roku), o tym, że postanowienia Wielkiego Szlacheckiego Zebrania Deputatów 18 czerwca 1865 i 29 lutego 1872 roku o zaliczeniu jego, Sienkiewicza, do rodu swojego, wyniesionego przez Rządzący Senat 16 sierpnia 1854 roku do godności szlacheckiej, z wpisaniem do pierwszej części szlacheckiej księgi rodowej zatwierdzone zostały orzeczeniem 19 września tego roku wydanym.
22 listopada 1872 roku
Heraldmistrz i Kawaler (Orłow)
Towarzysz Heraldmistrza (podpis)
Sekretarz (podpis)
Pomocnik Sekretarza (podpis)
A na dokumencie pieczęć Departamentu Heraldyki Rządzącego Senatu. I resztki pieczęci lakowej.
Treść ciekawa, jednak wiemy, że już ojciec Bonifacego – Josif Sienkiewicz – był szlachcicem. Nie chodziło zatem o nadanie szlachectwa rozumiane jako pierwsze nadanie. Na szczęście pół godziny u profesora Google pozwala wyjaśnić tę zagadkę.
Zadaniem Deputatów Szlacheckich (zwanych też deputacjami) było rozpatrywanie spraw różnych dotyczących potwierdzenia przynależności do stanu szlacheckiego i wynikających z tego praw. Wszak wylegitymowanie się szlachectwem dawało możliwość korzystania z licznych przywilejów: krótszej służby wojskowej z dostępem do stopni oficerskich lub możliwość zamiany jej na służbę cywilną, wolność od kar cielesnych w wojsku, kar cielesnych i zakuwania w kajdany podczas śledztwa, zwolnienie od osobistych podatków, udogodnienia dla dzieci uczęszczających do gimnazjum lub na studia czy ułatwienia w znalezieniu zatrudnienia i awans w urzędach. Opłacało się zatem być szlachcicem. Choćby zaściankowym. Ale dla władz wcale to takie opłacalne nie było.
Ale po co było to zaświadczenie?
Ano chodziło o potwierdzenie szlachectwa Polaków. To tzw. wylegitymowanie. Problem ten jest bardzo ciekawy i obszernie został opisany w bardzo ciekawej pracy pani profesor Jolanty Sikorskiej-Kulesza „Deklasacja drobnej szlachty na Litwie i Białorusi w XIX wieku”. Warto poświęcić chwilkę i przejrzeć ten materiał (zwłaszcza Rozdział V od strony 93).
Wynika z tego, że po Powstaniu Styczniowym władze carskiej Rosji zamierzały w końcu policzyć polską szlachtę i generalnie utrudnić uzyskanie zaświadczeń. Im mniej szlachty tym lepiej. Stosowano wysokie opłaty, zakazano przedstawiania tłumaczeń dokumentów, etc.
Jakie było ryzyko? Otóż
Decyzją Komitetu Ministrów z 31 grudnia 1865 roku osoby, które nie podadzą o sobie informacji i nie wybiorą innych stanów wiejskich lub miejskich, miały być włączone do chłopów państwowych (bez otrzymania nadziałów) i właścicielskich lub mieszczan (…). W myśl ogłaszanych ukazów i zarządzeń nie wylegitymowana szlachta musiała ostatecznie spaść z rejestrów.
Wiktorowi się udało, ale wielu jego kolegom już nie….
Zepchnięta na krawędź przepaści, choć pozbawiona sojuszników, pozostawiona swemu własnemu losowi drobna szlachta przechowała cechy, które pozwoliły oprzeć się naciskowi i ogromnej presji wrogiego jej świata zewnętrznego. Na przekór wszystkiemu trwała na Litwie przy polskości, mniej lub bardziej świadomie wierna swej stanowej i narodowej tradycji, czerpiąca siły z przekonania o własnej odrębności, a nawet wyższości. Warto pamiętać o wkładzie, jaki wniosła w kształtowanie się nowoczesnego narodu polskiego, zarówno przechodząc do rodzącej się inteligencji, jak i pozostając w zaściankach. Swój patriotyzm i niechęć do zaborcy ogromna jej część przypłaciła dramatem, którego skutkiem miało być unicestwienie wszystkiego tego, co było jej bliskie. Za godny osobnych badań fenomen uznać trzeba zachowanie przez drobną szlachtę, mimo wielu tragicznych przejść, świadomości narodowej, przywiązania do polskiej tradycji, języka i kultury.